Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

— Chyba się rozgniewałeś na kogo?
— I to nie — nie było powodu.
— To rozjaśnijże twarz — księciu się może zdawać nie wiedzieć co... Obiad nam strujesz...
To mówiąc odeszła, a Malborzyński usunął się do jadalnego salonu, pod pozorem dopilnowania zastawy, ale w istocie, by z twarzą przyjść do porządku... Spojrzał się w źwierciadło — wyglądał jakoś dziwnie.
Ruszył ramionami i na gwałt twarz wyjaśnił... ale mu to się nie bardzo udało. Podano obiad, siedli do niego, pan Aleksy chciał być wesół — szło mu niezręcznie, zamyślony był i niespokojny widocznie. Książę to dostrzegłszy, spytał go o przyczynę, musiał złożyć na ból zębów.
Jak tylko wstali od stołu, Malborzyński, nie czekając czarnej kawy, umknął. Nie było go znów pół godziny, postrzegł to książę i zrobił uwagę, że się interesami zamęcza. Falimirska posłała po niego, i przyszedł wymawiając się pilnem zajęciem gospodarskiem. Coś mu widocznie ciężyło. Marszałkowej niepokój rósł, znała go nadto dobrze by mogła przypuścić, że to było fantazyą jakąś bez przyczyny. Mocno więc sobie postanowiła po herbacie, powołać go do siebie i zmusić do powiedzenia prawdy. Zły humor Malborzyńskiego odbił się na gospodyni, oddziałał na księcia, słowem struł wieczór cały. Skończył się on wreszcie, i marszałkowa szepnęła Aleksemu, ażeby do niej przyszedł, że czekać na niego będzie, mając z nim do pomówienia koniecznie.
Pożegnawszy więc księcia, stawił się Malborzyński do gabinetu pani, która niespokojnie się przechadzała, wyglądając jego przybycia.
Zaledwie go ujrzała, podeszła ku niemu z wymówką na ustach.