Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

— Czy się to godzi, żeby mnie męczyć cały dzień... domysłami, co się stać mogło i pod pozorem menażowania, trzymać w niepewności!... Waćpan mi nie wyperswadujesz, że nie ma nic, i że go zęby bolą. Ja powinnam i muszę wiedzieć... co nosisz tak strasznego w sobie. Mówże już, choćby co było najgorszego...
Malborzyński stąpał z nogi na nogę.
— Nie ma nic — odparł. Nie chciałem pani mówić... właśnie dla tego, że rzecz niewyjaśniona. Nadjechał w południe Salomon... pani go zna, faktor, którym się ja posługuję. Otóż ten mi z karczmy rakowieckiej przywiózł wiadomość — plotkę... że w dworze u Czermińskich coś się stało... Wrócić jakoby miał stary, synów rozpędziwszy wprzód gdzieś po innych majątkach... i zaraz w progu z żoną się zadarł. Mieli potem oboje wejść do jego pokoju... powstała kłótnia, słyszę okropna... ludzie posłyszeli krzyk dziki... i Czermińska wypadła, wołając o doktora... bo mąż leżał rażony apopleksyą...
Tak opowiadają... Posłano po cyrulika, który mu krew puścił, potem po lekarzy... słyszę bardzo niebezpiecznie chory...
Falimirska stała słuchając niema...
— Więcej nie wiesz? spytała po cichu.
— Posłałem zaraz do karczmy i do znajomego mi pisarza do Rakowiec. Nie chciano tam nic mówić, oprócz że pan chory powrócił, i że doktor siedzi przy nim.
Gdy Malborzyński skończył opowiadanie, marszałkowa zadumała się głęboko... Nie dziwiła się teraz wcale, że p. Aleksy był, pomieszany. Czuła, że wypadek ten, jakikolwiek był, odbije się w stosunkach Holmanowa z Czermińskimi. Nie ulega wątpliwości, że do ostateczności doprowadzona Czermińska