musiała użyć środków tych przeciwko mężowi, któremi groziła, i że to sprowadziło katastrofę.
Marszałkowa domyślała się, że w części mogła się obwiniać, iż była przyczyną pośrednią wypadku. Gniewy i kłótnia nie o co innego powstać musiały, tylko o Leosia... Niespokojna bardzo, nie mogąc znaleźć środka zasięgnięcia wiadomości z Rakowiec, poczęła ręce łamać milcząca...
— A, żeby się to jakim sposobem dowiedzieć... co to właściwie jest!...
Mój panie Aleksy... gdybyś pan — ale nie śmiem go prosić... pan znasz doktora Bobowskiego, który pewnie tam przy chorym być musi — gdybyś pan... niby dla kogoś do nas go wezwał... dowiedziawszy się, że tam jest... Możebyś kogo mógł spotkać, pannę Damiannę... nie wiem... głowę tracę... Możeby ci co powiedziano...
— Pani dobrodziejko — przerwał Malborzyński — pani wie, że dla niej, dla księcia, dla panny Felicyi, w ogień i wodę gotówem... Siadam zaraz na konia, lecę do Rakowiec, a juściż coś pewniejszego przywiozę...
— Kochany panie Aleksy! a! zrobisz mi największą łaskę, nie będę się kładła spać, choćby do rana... Będę czekała...
To mówiąc złożyła ręce, Malborzyński wprost pobiegł do stajni i kazał sobie wierzchowca kulbaczyć. Ponieważ nie chciał, aby wiedziano dokąd jedzie, nie wziął nawet nikogo z sobą, siadł u stajni i puścił się przez pola, które znał dobrze do Rakowiec, na folwark...
Dojeżdżając już mógł dostrzedz, że się tu coś niezwyczajnego w istocie stać musiało... Światła było pełno wszędzie, ludzie biegali, a choć cisza panowała we dworze, krzątanina była wielka. Bryczki stały pozaprzęgane około stajni, ze dworu wybiegali
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/130
Ta strona została skorygowana.