Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

słudzy i wracali, jakby potraciwszy głowy. Pisarza, z którym się chciał widzieć, nie zastawszy, bo i ten był wysłany za czemś, konia oddał Malborzyński chłopakowi jakiemuś z dwuzłotówką, a sam ostrożnie starał się zbliżyć do dworu, nie będąc postrzeżonym. Ludzie też w tym jakimś zamęcie, który tu panował, nie bardzo na obcych zważali. Po drodze usłyszał potwierdzenie wiadomości, iż pan leży chory bez przytomności, że cyrulik i dwóch doktorów przy nim siedzą, i że po księdza posłano...
Trochę potem śmielej wsunął się Malborzyński w dziedziniec sam, i tu spotkawszy dziewczynę która go znać nie mogła, uprosił ją o wywołanie panny Damianny.
Służąca nie znalazła w tem nic dziwnego, wziąwszy go może za cyrulika lub doktora, i po chwili panna Damianna, bez loków, z głową związaną chustką żółtą, rozgorączkowana, przelękła, w ganku się zjawiła. Malborzyński podkradł się ku niej — i przedstawił.
— Pani marszałkowa Falimirska przysyła mnie do pani... Doszła do Holmanowa smutna wiadomość o chorobie pana Czermińskiego — jest bardzo niespokojna.
Pochlebiło to może pannie Damiannie, iż do niej się wyprost udano, schwyciła gorączkowo za rękę p. Aleksego i odprowadziła na stronę. Z wejrzenia na nią mógł się przekonać, że wypadki niezwyczajne, tragiczne starą pannę nastroiły jakoś do tonu dramatycznego, że była na pół ledwie przytomna. Zaledwie otworzyła usta — wiedział już, iż się nie mylił. Wyrazy z nich wyrywały się bezładne, niepowiązane... poplątane... i potrzebowała czasu, dopóki się na nieco jaśniejsze zebrała opowiadanie.
— Pan nie masz pojęcia... co się stało! Ja zawsze mówiłam — to się skończy tragedyą... Z tym czło-