Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

wiekiem nie można było inaczej... Nieszczęśliwa istota... tyran... Nawet najsłabsze zwierzę się broni... Uczucie macierzyńskie. Pan nie ma wyobrażenia. To są okropności. Co myśmy tu ucierpiały, słów na to nie ma w ludzkiej mowie...
Pierwszy ten wytrysk mętnej wody wytrzymawszy cierpliwie Malborzyński, spodziewał się, iż panna ukojona nieco — powie mu co się stało, i spytał nieśmiało:
— Cóż to było? proszę pani dobrodziejki, bo my nie wiemy nic.
— Okropności, powiadam panu! Nieszczęśliwa kobieta... — ciągnęła dalej dysząc i przerywając mowę chwytaniem gwałtownem powietrza stara panna... — Wystaw sobie pan... myśmy już wiedziały co na nas spadnie, gdy Leosia i Morysia nagle zawezwano... Dokąd? do Zamoroczan. W nocy! na gwałt... tak, że Leoś ledwie miał czas się odziać. On to może przechorować... Czermińska już wiedziała co ją czeka — ale powiedziała sobie: — Nie — tego już dosyć — matka jestem...
Więc, czekamy... Nadjeżdża Czermiński — jak burza, powiadam panu. Słyszymy ludzi łaje, drzwiami wali. Sądny dzień... — Myśmy się w jej pokoju zamknęły... siedzimy... Gdzie pani? ryczy, woła... Tej kobiecie aż krew uderzyła do głowy, wstała, idzie. Dokąd? ja ją zaklinam, wstrzymuję, zlituj się kobieto... Nie usłuchała mnie, zacisnęła usta, poszła. Ja na kolana padłam... już przeczuwałam co będzie... słowo panu daję, przed oczyma miałam wszystko... Najprzód... milczenie... słucham — nic... aż na raz podnosi on głos... Śmieje się, łaje... ryczy. W tem pisk... już poznaję Czermińską... woła... podnosi coraz wyżej głos ona... mówią oboje... okropność... aż na raz on zamilkł... ja słyszę... pioruny ciska... Potem śmiech... zarychotało...