tomności nie odzyska. Gorsza jeszcze bieda dla familii — kuratela... Takie życie kara boża — dla wszystkich, i życzyć mu go nawet się nie godzi...
— A sama pani Czermińska? — spytał pan Aleksy.
— Biedna kobieta... cóż? i ona chora, we łzach... choć płakać nie ma po kim... Posłano po synów... nie wiem czy na czas przyjadą, żeby ojca pożegnali, bo mnie się wszystko zdaje, że do jutra nie dociągnie.
Rozmawiali tak chwilę jeszcze, gdy rada że się w domu rozporządzać teraz mogła, panna Damianna, wyszła ich prosić na herbatę. Doktor nie odmówił — Malborzyński podziękował, zmuszony będąc powracać co rychlej do Holmanowa. Napróżno starała się go, choć na chwileczkę wstrzymać uprzejma kuzynka, aby módz się przed nim z wymową popisać, której przy pierwszem spotkaniu wzruszenie jej nie dało na jaw okazać...
Przemknął się pan Aleksy przez dziedziniec niępostrzeżony, dopadł swojego konia i przez pola nazad podążył do Holmanowa. Światło się jeszcze paliło w sypialni marszałkowej i ona sama niespokojnie czekała na powrót posła... Malborzyński musiał ze wszelkiemi szczegółami powtórzyć co słyszał...
— Mój panie Aleksy — zaklinam cię — odezwała się Falimirska — poszlij też do dnia dowiedzieć się co się tam dzieje...
Następującego dnia o świcie, ktoby był z bliska się przypatrzył gospodarstwu na folwarku w Rakowcach, domyśliłby się łatwo, iż tu zmiana panowania nastąpić miała, a tymczasowo bezkrólewie wszystkich na chwilę z pęt wyzwoliło. Kto mógł tylko korzystał z dogodności i uwijał się wśród zamętu, pomnąc o sobie. Około otwartego ostrożnie i niewi-