Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/137

Ta strona została skorygowana.

— Jak Bo... kocham... gorzej nie będzie.
— Et — albo — albo...
— Wszędzie nieboszczyk nosa wtykał, i na wszystkiem się znał — jakby sam ekonomem był.
— Bo i był... a jużcić! dodała jejmość. Jemu to z oczu patrzało... A no z młodymi także kto wie co będzie...
Machnął ręką Żarny...
— E! e! to innego autoramentu ludzie... Zachciałaś! Leoś będzie szumiał...
— A Maurycy?
— No — ten znowu, rzekł ekonom — to ja nie wiem... Był czas, że bardzo się brał do gospodarstwa, ale go brat i te baby w Holmanowie na swoją wiarę nawróciły... A czego mają pracować? Albo to im mało stary zostawił?...
— Pewnie... westchnęła ekonomowa — jedz, pij i popuszczaj pasa... A no — jejmość została też... Jej pewnie Rakowce puszczą dożywociem... to one tu we dwie z tą starą kwoką z lokami jak zaczną po swojemu gospodarzyć...
Na to się Żarny rozśmiał.
— Tego to ja się nie boję — rzekł. Karaj Boże do wieku takiemi panami... Byle człek grzbieta umiał nałamać, a plotki nosił... jak pączek będzie w maśle.
Wszedł w tej chwili pisarz i zaczęła się cicha narada... do której i ekonomowa przystąpiła... Wszyscy byli w doskonałej zgodzie i porozumieniu, że sumienie kazało korzystać z chwili i wynagrodzić sobie ubytki dawne i pracę...
— Co to tam wielkiego dla takich panów! Oni tam do prószyny rachować się nie będą...
— Ale pewnie, potwierdzała ekonomowa; a głupiby był — ktoby teraz o sobie nie pamiętał...
W różnych rodzajach, z waryantami scena folwarczna powtarzała się i w innych częściach dworu.