Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/14

Ta strona została skorygowana.

wiec, a one dla niego... Gdy czasem stał w ganku, rozglądając się z niego po gospodarstwie swem, każdy w nim na pierwszy rzut oka poznać mógł pana. Otyły dosyć, silnie a krzepko zbudowany, z twarzą długą, czerstwą acz nieco bladą, z wąsem siwiejącym krótko u warg postrzyżonym, z włosem już dobrze przerzedzonym, z barwami wybujałemi, postawę miał może rczej ekonomską niż pańską, leczą nie mniej poważną i imponującą. Ręce duże, okryte włosami brunatnemi, jakby nabrzmiałe, prawie zawsze trzymał za sobą na plecach; spoglądał z pod brwi przenikliwie, ale ostrożnie, tak, aby go na badaniu nie pochwycono. Usta przez nawyknienie do milczenia zaciśnięte były i bez wyrazu... Twarz cała, nigdy się prawie uśmiechem i weselem nierozpogadzała, ponuro i surowo patrzał, acz bez gniewu. Zimne jakieś uspokojenie, znamionujące wolę żelazną, malowało się na obliczu, na które ludzie darmo spoglądali chcąc czytać z niego — była to księga na siedem zamknięta pieczęci. Nie zdradzał się Czermiński ani słowem, ani miną. Często bardzo, gdy go nagle pytaniem zaskoczono, nie odpowiadał wcale, choć przyzwoitość wymagała choć pół słowa. Wolał się narazić, niż skompromitować.
Prawda, że gdy słowo rzekł, lub podpis położył, słowo to było święte, a podpis ważył za czyste złoto; lecz obojga trudno od niego było dostać.
Od lat już dwudziestu kilku znano w okolicy Czermińskiego, który miał teraz pewnie około sześćdziesięciu, choć się zdrowo trzymał i krzepko. Po za temi laty dwudziestu z okładem leżała przeszłość ciemna, w którą tylko domysłami sięgano...
Zdawało się nie ulegać wątpliwości, iż musiał być szlachcicem, za takiego przynajmniej uchodził, rodziny wszakże i koligacy, jakie caza szlachta miewa, nie widziano koło niego. Pytany o originem, odpo-