Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

— póki on żył, nie chciałem się z tem chwalić, żem mu był bratem... teraz — co mi tam!! Brat jestem...
Gdzie ciało? Kto tu gospodarz? Ubili go, zagryźli, dobra żonka i dzieci — ja wiem, — to go może za jego własny miły grosz, poczciwie pochować nie zechcą... Ale ja tego dopilnuję...
To mówiąc posunął się pan Łukasz w głąb pokoju, jakby drogi szukał, którędy miał wnijść aby do ciała brata się dostać. Nie chcąc go rozjątrzać bardziej, proboszcz w milczeniu poprowadził go do pokoju, gdzie właśnie zmarłego odziewano... Łukasz, na widok nieboszczyka padł z płaczem, począł mu nogi ściskać i dziwnym głosem wywoływać... Ludzie przytomni patrzali w osłupieniu, nie mogąc zrozumieć ani tego żalu, ani przybycia człowieka, o którym ledwie kto z nich zasłyszał. Nie wiedział zaś nikt za życia Czermińskiego, że ten prosty, na inwalida starego wyglądający gracyalista, był jego bratem...
Łukasz płakał i narzekał, powtarzając ciągle:
— Zabili go i zagryźli...
Gdy się to stało w sypialni, doktor niespokojny, poszedł pannę Damiannę wywołać...
— Wiesz pani o jakim bracie nieboszczyka? zapytał jej.
— O jakim bracie? nieboszczyk żadnego brata nie miał! krzyknęła panna Damianna.
— A no, przybył tu jakiś stary, odarty; niepoczesny, co się bratem jego zowie, płacze i łaje... i nie bardzo się zdaje przy zdrowych zmysłach...
Przestraszona panna, ani śmiejąc już o tem donieść pani Czermińskiej, wysłała wnet po ekonoma i pisarza na obronę, dopókiby synowie nie przybyli, zaklinając doktora, aby on też tego mniemanego brata starał się uspokoić, oddalić i skłonić do oczekiwania na przybycie synów... Lecz z tym panem