Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/141

Ta strona została skorygowana.

Łukaszem, rozżalonym i dziwnie usposobionym, sprawa była nie łatwa. Odpowiadał gburowato, a oderwać go od nieboszczyka nie było podobna... On teraz tu wydawał rozkazy, rozrządzał ubraniem, ustawieniem katafalku, i wszystkiem co do pogrzebu należało... Nikogo nie słuchał i nie uważał na nic... Ekonom i pisarz weszli, popatrzali, spróbowali się doń przybliżyć, i nie śmieli go zaczepić nawet, taką na razie surową i ostrą im dał odprawę. Użyć siły dla pozbycia się go nie wypadało, aby spokoju w domu nie zakłócić. Nic zresztą zdrożnego nie dopuścił się przybyły, prócz że sobie władzę i moc rozkazywania przywłaszczył. Ludzie, mimiwolnie byli mu posłuszni... Obszerną pustą izbę gościnną obrano już wprzódy na przeciwko dla złożenia ciała, pan Łukasz zarządził przeniesienie go, dopilnował, świece poustawiał, i ukląkł się modlić.
Łzy mu z oczu jak groch płynęły... wzdychał i ręce łamał...
Koń, na którym przyjechał, puszczony samopas w dziedzińcu, pasł się na trawie, dopóki go jakaś litościwa ręka nie zaprowadziła do stajni.
Wszystkich to zjawienie się niespodziane brata, o którym za życia nikt nigdy nie słyszał, zdziwiło niezmiernie i przelękło. Z jego mowy i śmiałości wnosić było można, iż się czuł w jakiemś prawie wdania się w sprawy nieboszczyka...
Nie było nikogo coby mógł i śmiał mu się opierać. Ekonom pierwszy wpadł na tę myśl, że mógł być jakiś testament, że stryjowi temu opieka powierzona być mogła, i nie chciał się narażać.
Nie przypuszczał nikt, ażeby przybysz ten samowolnie się tu wpierał, przyznając sobie prawo, jakiego nie miał...
Z większą więc jeszcze niecierpliwością niż wprzódy czekano i wyglądano przybycia Maurycego,