Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/144

Ta strona została skorygowana.

lęknę? że ty mi usta zamkniesz? Pamiętasz ty ojca? ja też mam jego naturę, ja sobie rozkazywać nie daję... a co mam robić — wiem i sam...
To rzekłszy, powolnym krokiem nazad do ciała powrócił, a Maurycy zmieszany w pierwszej chwili, już się ani odezwać nie śmiał, ani iść za nim. W istocie mową, głosem, nawet wyrażeniami niekiedy tak przypominał zmarłego Czermińskiego, iż w pokrewieństwo można było łatwo uwierzyć... Mało do niego podobny z twarzy, ruchami, a nadewszystko sposobem mówienia dziwnie był tym samym... Moryś się cofnął, jakby widmo nieboszczyka drogę mu zaparło...
Ten pan Łukasz przeistoczony nagle w groźnego jakiegoś opiekuna — już i tak przykre położenie rodziny przybyciem swem pogorszył jeszcze. Maurycy uczuł to, i chociaż matki nie chciał niepokoić, zdało mu się nieuniknionem oznajmić jej o tem...
Czermińska od tragicznego wypadku jeszcze była do siebie nie przyszła. Siedziała osłupiała w krześle, nie odpowiadając na pytania, pogrążona w sobie, zbolała...
Przybycie Morysia, choć ten już był część łask jej odzyskał, nie uczyniło na niej wielkiego wrażenia: uściskała go w milczeniu, rozpłakała się, i wróciła do pierwszego stanu.
Niecierpliwiło to poniekąd już pannę Damiannę, której dosyć było żalów i płaczów — odezwała się więc do kuzynki:
— Ale moja droga — masz teraz obowiązki... trzeba myśleć i dysponować w domu... Bez ciebie się tu nic nie zrobi... Otrząśnij się, zadaj sobie gwałt... Puścisz z rąk cugle, to je zaraz kto inny pochwyci... Zmiłuj się!
Ta uwaga praktyczna nie poskutkowała, — panna Damianna nie czekając więc dłużej, wzięła na siebie oznajmić o panu Łukaszu.