— Właśnie tu jest jedna okoliczność, rzekła... w której ty tylko objaśnić możesz. Zjawił się tu jakiś jegomość, kto go wie co za jeden, który się nazywa bratem nieboszczyka i tony sobie w domu daje...
Czermińska odwróciła głowę...
— Brat? jaki brat? odezwała się słabym głosem...
— Otóż to, że nikt go za brata nie znał za życia. Stary, odarty, licho wygląda... Wystawże sobie, jak się uczepi figurować nam tu na pogrzebie i skompromituje nas w oczach marszałkowej... Wszystkie projekta Leosia mogą się o to rozbić. Pomyślą sobie: Śliczna familia...
Czermińska wstała poruszona...
— Brat? gdzież on jest? chcę go widzieć? Nie znam żadnego brata.
Zdawała się oprzytomniać.
Panna Damianna wyszła zawołać Morysia... aby on, jeśli można, sprowadził tego nieznajomego.
Maurycy, który słyszał jak się wyrażał o całej rodzinie, zawahał się, obawiając przykrość uczynić matce i tak już znękanej.
Przyszedł tylko sam, ogólnie jej tłumacząc, że to był człek rozżalony, który plótł rzeczy niemiłe...
— Niech sobie gada co chce — zawołała rozkazująco matka... powiedz mu, że ja się z nim widzieć potrzebuję.
Czermińska odezwała się tak stanowczo, iż syn uległ. Pan Łukasz klęczał u ciała. Poszedł do niego.
— Matka moja chce z panem mówić — szepnął mu na ucho.
Łukasz się odwrócił, namarszczył, widać było, że z razu odprawić chciał Maurycego grubiaństwem; namyślił się jednak, wstał, przeżegnał się i poszedł za nim.
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/145
Ta strona została skorygowana.