Stara Czermińska jak widmo straszne czekała nań we drzwiach swojego pokoju. Z dala go zmierzyła oczyma groźno.
— Kto waćpan jesteś? zapytała.
— Brat nieboszczyka, a szwagier waćpani — odparł bez ukłonu nawet pan Łukasz.
— Nie znałam żadnego brata mojego męża za jego życia — odpowiedziała Czermińska — i nie chcę znać po śmierci...
— Pewnie — rozśmiał się szydersko przywołany, pewnie, miłe to nie będzie, starego żołnierza obszarpanego dostać za krewnego... Ale co robić! Ja od was nic nie potrzebuję, niczego u was nie proszę... ale od pogrzebu mnie nie odpędzicie...
Żem brat, na to dowody mam — a czy wam z tem miło, wszystko mi jedno.
Czermińka pobladła... Skinęła nań, aby się zbliżył, poruszona była niemal do obłąkania...
— Waćpan kochałeś swego brata — ozwała się stłumionym głosem... Tak! i z miłości dla niego chcesz szkodzić. Cóż to ludzie powiedzą? żeśmy się z waćpanem taili? Ja przecie o nim nie wiedziałam i nie wypierałam się...
Chcesz mnie do waryacyi doprowadzić! Rób, rób co myślisz — dobrze... ale jeżeli co z tego spadnie i na głowę twojego brata... nie moja wina.
Groźnie wymówiła te słowa...
— Nie przyprowadzaj mnie do ostateczności... bo i na grób jeszcze co upaść może... rozumiesz?... Bratem byłeś... powinieneś o tem wiedzieć...
Łukasz stał, spoglądając na rozgniewaną kobietę, która ledwie się mogąc na nogach utrzymać, chwyciła za poręcz krzesła i padła na nie.
Dumał stary nie odpowiadając, zwiesiwszy głowę; zwolna go złamało coś, dostawszy się wewnątrz;
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/146
Ta strona została skorygowana.