Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

ręce powoli złożył i ścisnął — drgnął pasując się z sobą i zmienionym głosem rzekł:
— Brat nie brat... sługa... zresztą... za pogrzebem mi pójść nie brońcie... Sługą będę...
Czermińska nie odpowiedziała, wskazała mu ręką na drzwi.
— Pamiętajcie com powiedziała... Zrobicie mu zło — pomszczę się nie na was, na nieboszczyku... Dosyć cierpiałam, milczałam dosyć — mam dowody w ręku... Pamiętaj!
Zmiękł całkiem gburowaty pan Łukasz — pochylił głowę — i wysunął się z pokoju... Krokiem cichym przeszedł izby, i wrócił na swe miejsce przy swłokach. Padł tu na kolana i rozpłakał się...
Oczekiwano na Leosia... a tymczasem już ksiądz sam przygotowywał co było potrzeba do wyprowadzenia ciała i pogrzebu.
Przez całą noc niemal czuwali wszyscy, nikt się nie kładł. Moryś tylko znużony i spłakany, siadłszy na kanapie w salce, mimo że do koła przechadzano się i mówiono, twardym snem ujęty... odpoczął.
Dniało już, gdy Leoś, którego posłaniec na drodze jeszcze spotkał, nadbiegł, rzuciwszy swe konie i wziąwszy na pierwszej stacyi pocztowe. Rozbudzony nagle Maurycy, wybiegł naprzeciw niego, uściskali się w ganku ze łzami... i poszli najprzód pomodlić się u ciała.
Leoś wzruszony był, bo i najobojętniejszego widok śmierci przeraża... Miał też sobie do wyrzucenia, iż mógł się mimowolnie do tego nagłego końca przyczynić. Nie odezwała się w nim miłość, bo tej nie miał, ale przemówiło sumienie... Razem jednak swobodnie otwierające się wrota życia... ciężar jaki spadł z ramion, czyniły go śmielszym... Z po za smutku i żalu szeroki świat się uśmiechał... za żałobą tego dnia jaśniała mu twarzyczka Felicyi i ma-