Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/148

Ta strona została skorygowana.

rzone szczęście z nią, któremu teraz nic nie stawało na przeszkodzie.
W chwili gdy ukochany syn nadjeżdżał, macierzyńskiej miłości przeczuciem Czermińska zerwała się z pół snu, wołając na pannę Dąmiannę, iż Leoś musi być już, żądając, aby go natychmiast przyprowadzono.
Z łkaniem konwulsyjnem padli sobie w objęcia. Matka uścisnęła go nie chcąc wypuścić, nie mogąc rozjąć rąk drżących, które go opasały... Leon płakał... Niezrozumiałe wyrazy wyrywały się z ust obojga. Bóg wie tylko — boleści czy nadziei i pociechy... Panna Damianna aż musiała, obawiając się zbytecznego wzruszenia, niemal gwałtem ująć Czermińską, i posadzić ją w krześle. O przyczynie śmierci — o chorobie ojca mowy nie było. W ogóle zdawało się, że wszyscy unikali tego przedmiotu z umysłu, że nikt dotykać go nie śmiał nawet. Leoś też ani się spytał o zgon ojca, a matka nie wspomniała o nim...
— Teraz — odezwała się głosem drżącym — teraz wyście tu gospodarzami... ja matka na łasce waszej. Tyś starszy Leosiu... idźcie zgodnie... czyńcie co podyktuje sumienie... Niech Bóg błogosławi wam... Ja — nie wiem czy długo na was patrzeć i cieszyć się będę wami...
Nie żałujcie nic na pogrzeb... Rozporządzajcie się sami — mnie sił braknie...
Natychmiast też prawie, ucałowawszy raz jeszcze Leona, kazała się zaprowadzić do łóżka... Bracia obaj razem poszli na naradę do proboszcza. Nie było chwili do stracenia dla przygotowania pogrzebu...
Ksiądz Kaniewicz, człek bardzo zacny, a lubiący się rządzić wszędzie — było to słabością jego — rad był, że mu zdano pełnomocnictwo, nie ograniczając go w niczem...