cia opiekuna. Dziwnie się ona schodziła z tym niespodzianym zgonem...
O księciu tyle się Leon nasłuchał, że choć go dotąd nie widział, znał go już przez marszałkową i Felicyę — wiedział, iż lubił spokój i unikał wszelkich wzruszeń nieprzyjemnych... Nie wypadało więc teraz mu się nastręczać i jechać tam zakłócić wypoczynek opiekuna, od którego zręczna marszałkowa zawsze zależnym czyniła los Felicyi, udając, że pozwolenie jego na małżeństwo jest koniecznie potrzebne... Leoś nie życzył sobie w mniej może korzystnem świetle, pod wrażeniem świeżego sieroctwa, z twarzą zmieszaną, zaniepokojonym umysłem — stawić się przed księciem... Wyrzekł się więc podróży do Holmanowa... Moryś, Który także przez okno zobaczył posłańca, wyszedł też do niego...
— Jeżeli ty nie chcesz jechać, szepnął — mogę ja skoczyć w twem imieniu i na osobności pomówić z marszałkową.
Leosiowi zdawało się to bardzo przyzwoitem, i uścisnął brata, dziękując mu za tę posługę... Tym sposobem Moryś, któremu pilno było, nie wiedzieć dla czego, widzieć panią Falimirską, wymknąwszy się nieznacznie, poleciał natychmiast do Holmanowa.
Nie myślał się wcale prezentować księciu, ale zajechawszy do Malborzyńskiego, oświadczył mu, że w imieniu brata chciał powitać panią Falimirską, dowiedzieć się o jej zdrowie i kilka słów z nią pomówić.
Stało się jak sobie życzył, marszałkowa w swoim gabinecie go przyjęła. Obie ręce wyciągając ku niemu podeszła, poruszona, blada, z wyrazem wielkiego współczucia na twarzy, nie mówiąc nic... Milczenie to było wymowne. Moryś ucałował jej ręce...
— Mój drogi panie — odezwała się — cóż to za cios okropny — nagły — niespodziany!... Jak się
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/152
Ta strona została skorygowana.