nagle odziedziczonych bogactw... Żałoba po ojcu zmuszała z konieczności odłożyć wesele... było to niebezpieczne... Trzeba się było więc upewnić, iż Leoś nie wyrwie się z sieci.
Co do Morysia, przekonywała się pani Falimirska, iż postępowanie jej z nim najświetniejszemi rezultatami uwięńczone zostało. Drzał pod potęgą jej karcącego zwroku, uśmiechał się jakby o litość błagając; pełna surowości dlań i czułości razem, czuła, że trzymając go w oddaleniu tem i nęcąc zawsze spodziewanem zbliżeniem, potrafi przeciągnąć panowanie swoje.
Wielka ta surowość wchodziła w rachubę, była nieodzowną, dawała siłę, a razem i dla przyszłości Felicyi była potrzebą.
Pani Falimirska znała wagę ofiar; i gdy potrzeba było, zostać niezmiernie cnotliwą — umiała taką być... Nic to prawie nie kosztowało... serce było ostygłe... a namiętności wygasłe.
Było już po pogrzebie...
Pan Łukasz, który za nim szedł z daleka, razem z officyalistami — zaraz po złożeniu zwłok do nowo wymurowanego grobu znikł z Rakowiec. Dowiadywano się trochę niespokojnie o niego, lecz nikt go po żałobnym obrzędzie nie widział więcej.
Tydzień upływał już po nim. Wiadomo było wszystkim, iż młodzi Czermińscy, wezwawszy powszechnie szanowanego prawnika i zarazem obywatela, pana Kolembę, zajęli się inwentarzem, ocenieniem pozostałych po ojcu posiadłości, kapitałów, obligów i wszelkiego mienia.
Poszukiwania w papierach nie doprowadziły do znalezienia ani testamentu, ani nawet notat, któreby wolę zmarłego wskazać mogły. Obaj bracia zgodzili się na to, ażeby matce zostawić dożywocie na Rakowcach, i prawnie je ubezpieczyć...
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/154
Ta strona została skorygowana.