Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

— Powiedz też mi, panie Hersz, co ten człowiek mógł po sobie zostawić?
Żyd długo stał milczączy...
— A któż to wiedzieć może? odparł. W takich interesach jak jego, nie ręczę, żeby on sam wiedział co miał. Majątki znaczne, kapitały pewnie wielkie, ale za życia od niego nikt nic nie posłyszał... taił się ze wszystkiem... mówić nie lubił. I miał słuszność — dodał Hersz poważnie... Na co się zdało mówienie? chyba żeby człowiek sam się zdradził...
— Mniej więcej jednak — jak go ceniliście? spytał Malborzyński...
— Ten człowiek, rozumu miał miliony... a pieniędzy? pewno nie mniej niż rozumu...
Tak enigmatycznie z trudnego zadania wywiązał się Hersz i zamilkł, a gdy znowu mówić począł — rozszerzał się zwielkiemi pochwałami nad człowiekiem i wielkim żalem nad jego stratą.
Na tę rozmowę nadbiegł Pierzchała ze swą usznurowaną twarzą i postawą wykrygowaną, jakby do Malborzyńskiego szedł w konkury...
Na stoliku przygotowana już była butelka wina i przekąski — oczekiwano samowaru i herbaty... Malborzyński poruszył się na powitanie przybywającego bardzo uprzejmie, i — dla niepoznaki, zagaił o koniu srokatym.
— Pan co wszystko wiesz, co się w sercach ludzkich i stajniach dzieje — zmiłuj się, nastręcz mi — srokacza! Potrzebuję koniecznie do czwórki... Wydaję się sam z sekretu... to znaczy, że jeśli mi do miary przyjdzie i do składu — dobrze zapłacę...
Pierzchała tak pochwycony, stanął marszcząc się i namyślając z wielką powagą. Malborzyński podsuwał mu już kieliszek.
— Siadaj — pij i gadaj — zróbmy przegląd stajeń...