Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

— Srokacz dobry — rzecz rzadka! raritas! sentencyonalnie odezwał się Pierzchała. Niełatwo o srokacza... Ma jednego ekonom w Czarnawczycach — ale to człowiek, z którym gadać trudno...
Zapytał tedy o miarę, a Malborzyński mu ją powiedział... Tymczasem nie próżnował kieliszek...
— Waćpan bo może dotąd jesteś zajęty w Rakowcach... i nie będziesz miał czasu zająć się moją sprawą? wtrącił pan Aleksy.
— Że jestem dotąd zajęty w Rakowcach, to nie ma kwestyi — odezwał się Pierzchała... Pogrzeb cały był na mojej głowie... a teraz nieustannie mnie na posyłki używają. To prawda — ale i na srokacza znajdzie się czas...
— Cóż tam w Rakowcach? dodał Malborzyński, obliczają co po starym zostało? hę? Jednak to ciekawa rzecz...
Uśmiechnął się Pierzchała.
— A — niewątpliwie... rzekł — osobliwie dla familii, która z pp. Czermińskimi mogłaby się połączyć.
Chrząknął i spuścił oczy... Srokatego konia zamatował, i Malborzyński się nieco zarumienił.
Zamilkli oba...
— Ludzie będą majętni, dołożył pan Aleksy po chwili, jakby od niechcenia.
— Czemu nie! bardzo nawet majętni...
— Czy się już obliczyli? spytał Malborzyński, nalewając kieliszek...
Pierzchała sznurował usta długo, i parsknął. Rękę wyciągnął ku kolanom Malborzyńskiego, i patrząc mu w oczy, począł cicho:
— I po co pan tym srokaczem zagaduje!... Słowo daję. Czy już Pierzchała taki głupi, żeby tego nie rozumiał o co idzie... hę?
— Ale — o cóż idzie? co? nie rozumiem...