Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/159

Ta strona została skorygowana.

— Panbyś chciał wiedzieć — jak stoją Czermińscy? W istocie rzecz ciekawa! Hm? Możnaby się dowiedzieć, ale... niech pan daruje... śpiewać darmo boli gardło...
Pogardliwie nań spojrzał Malborzyński.
— Nie jestem znowu tak bardzo ciekawy — ale... wieszże waćpan co?
Pierzchała minę nastroił wielce znaczącą.
— Coś się tam wie... rzekł.
— Pewnego?
— Zdaje się... pan Kolemba robił inwentarze, notował... Papierki się po ziemi walały, a człek co zna, że się i najbrzydszy kawałek papieru przydać może, z ziemi je zawsze podnosi. Ja mam ten zwyczaj...
— Niezły zwyczaj, a potem papierki te puszczasz na licytacyę...
— Jeśli się trafi amator — a czemu?
Malborzyńskiemu zdawało się, że mu nie wypada kupować tak wprost wiadomości i zdradzać niepokój a interesowanie się fortuną Czermińskich. Wahał się jeszcze — gdy Pierzchała uśmiechnął się, wyprostował, stawiając kieliszek i rękę znowu wysuwając ku kolanom Malborzyńskiego, począł:
— Wszystko to żarty, żarciki, niech się pan na sługę swojego nie gniewa. Czy to ja taki chciwy? Albo to ja nie wiem, że zawsze łaski pańskiej i pani marszałkowej potrzebuję, a państwo mojej usługi rzadko!... Miły Jezuseńku Nazareński — ja nie jestem z tych ludzi, co pan myśli. Pożartuję, ale respekt znam dla takich osób jak pan, i służę nie targując się.
To mówiąc, powoli z za surduta dobywać począł pugilaresu... Ciekawy to był zabytek sztuki nietylko introligatorskiej, lecz zarazem haftarstwa. Z jednej strony na niebieskiem tle paciorkami wyszyty był piesek srokaty... z drugiej stało, biało na czer-