Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/162

Ta strona została skorygowana.

— Teraz, proszę szanownego pana... ciągnął dalej: i w Holmanowie i w Rakowcach będzie nieustannie do czynienia dosyć. Potrzebujecie państwo sług wiernych... Pan łaskawy sam wszystkiemu podołać nie możesz, i szkodaby pana do drobnych fatałaszek... Jabym się państwu przydał... za podręcznego... Niech tam pan o mnie nie zapomina, zobaczycie, że ja się zdam i nie zawiodę... Srokacz srokaczem, a jabym i więcej potrafił... Trzeba będzie może, niewiadomo co wypaść może, i pilnować się w Rakowcach, aby kto pana Leona nie zbałamucił... bo to rok czasu żałoby... a chłopiec młody, bogaty i wszystkim do smaku... no i w Holmanowie przygotowania... Pan nie da rady... Niech pan weźmie Pierzchałę... hę?
Malborzyński, który stał zamyślony, zwrócił na niego oczy. Pierzchała się uśmiechał błagająco i pokornie...
— A! może to być, że pana użyjemy, przebąknął, zobaczymy...
— Nie koniecznież w Holmanowie... polećcie mnie do Rakowiec... Będę tam stał na straży...
Tu ruszył się z miejsca stary wyga i przysunął poufalej do Malborzyńskiego.
— Niech pan nie sądzi, żebym ja interesów nie rozumiał — rzekł. Dajmy na to, że państwo pewni jesteście pana Leona... a i Maurycego trzeba też trochę pilnować, i na niego mieć oko. Zaraz tu na niego też sidła zechcą zastawić, a nuż go kto nieprzyjazny ułapi... hm! toby interesom szanownej marszałkowej też — jakby się to wyrazić — nie pasowało...
Malborzyński słuchał z uwagą, i choć widział wielką przenikliwość niepoczesnego człowieka nierad był zbytniej jego poufałości i takiemu wciskaniu się w tajniki najgłębsze polityki holmanowskiej.
— Człowiekby chciał uczciwie zarobić na kawałek chleba, ciągnął Pierzchała... nie przeczę temu...