Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/164

Ta strona została skorygowana.

Więc ja — ufny w łaskę pańską... odezwał się, do odwrotu zbierając Pierzchała — polecam się względom jego... Nie chwaląc się — że się przydam to pewna — więc — rozkazów i informacyi czekać będę, a co do srokacza... dodał uśmiechając się — także nie zapomnę.
Przypomnienie srokacza niezbyt już było przyjemne Malborzyńskiemu, który w ogóle wstręt czuł do naciskającego mu się człowieka, zbyt, odgadującego myśli i nadto się wtajemniczającego w położenie.
Pierzchała zapinał surdut powoli, spoglądał, odchodzić mu się nie chciało, gdy Malborzyński zawołał nareszcie o konie, i trochę z pańska, a z góry go pożegnał.
— Bądź mi pan zdrów — odezwał się — będę się starał mu być pomocnym... proszę wierzyć... Zrobię co mogę...
Skłonił się z poważną miną Pierzchała.
— Do nóżek pańskich się ścielę.
Panu Malborzyńskiemu pilno już było do Holmanowa, gdzie nań oczekiwano. Książę szczególniej życzył sobie mieć jasne pojęcie sytuacyi. Choć śmierć i pogrzeb Czermińskiego, i następstwa tego wypadku, nieco zakłóciły spokój jego, nagrodziło się to skutkami. Wydanie Felicyi zdawało się zapewnionem, było świetne... a wpływ, jaki marszałkowa wywierała na rodzinę Czermińskich, zapewniał piękną przyszłość. Stosunki z Morysiem nie uszły baczności jego... zrozumiał je i nadzwyczaj pochwalał politykę...
Taić się z nią pani Falimirska nie widziała potrzeby, bo mogła się nią pochlubić. Książę był dumny swą pupilką. Sam na sam, zaraz po pogrzebie, otwarcie rozebrali ten przedmiot.
— Dla szczęścia Felicyi — mówiła piękna pani — nie ma czegobym nie poświęciła... Chłopak niedo-