Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/17

Ta strona została skorygowana.

uczynnym nie był wcale. Pieniędzy absolutnie nie pożyczał nikomu, chociażby na najpewniejszą w świecie hypotekę: na to nigdy gotówki nie miał. Próżno było stukać o to do niego. U drugich też na procenta nie brał, i stosunków pieniężnych w ogóle unikał, wyjąwszy z żydami, z którymi w konszachtach był nieustannych. Wynikło z tego naturalnie, że mszcząc się za nieuczynność, niektórzy mu semityckie pochodzenie przyznawali, o czem on dowiadując się, tylko ramionami ruszał. Na twarzy zresztą nie było najmniejszego śladu krwi wschodniej.
Pracowite życie Czermińskiego nie dozwalało mu zawiązywać stosunków i zabawiać się po szlachecku. Mało kto u niego bywał, rzadko on u kogo. Zimno grzeczny dla wszystkich, nie stroniąc od nikogo, znał się z sąsiadami, ale ich nie zapraszał, nie ugaszczał, i na odwiedzinach czasu nie tracił.
Patrzano nań, po staremu mówiąc, jak na raroga, mało kto go mógł zrozumieć, zazdroszczono mu tylko ogromnej i rosnącej fortuny i podziwiano wytrwałość. Nie zbywało też na plotkach o domowem pożyciu, o stosunku z żoną, nad którą się litowano, o wychowaniu dzieci.
Państwo Czermińscy mieli dwóch synów dorosłych.
Pani Czermińska Leokadya z Rawskich, którą widywano w kościele co niedziela i święto, prawie równie była trudną do rozwikłania zagadką jak sam pan Bonawentura.
Starsza od niego, wysokiego wzrostu, chuda, żółta, surowej i smutnej twarzy, zawsze czarno ubrana, milcząca, bez uśmiechu, jakby zadumana, z ustami zaciśniętemi na wzór męża, nie dopuszczała nikogo do przyjaźni i poufałości, jakby się obojga lękała, jakby unikała, by oko zbyt ciekawe w stosunki jej domowe się nie wkradło...