Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

Leosia, i miłość tę rada była widzieć otoczoną blaskiem, oprawną w złoto, obwieszaną kwiatami...
Jednym z najszczęśliwszych był książę, który obiecywał sobie wyzyskać dla swojego egoizmu położenie, aż nadto opłacając to co miał otrzymać, tem co wnosił... Dawał tu imię swe, stosunki w świecie, znaczenie, doświadczenie, talent ten wślizgiwania się i wyślizgiwania bez szkody ze wszystkich położeń, do których się wcisnąć lub od których trzeba się było uwolnić... W szczęśliwych tych marzeniach upływały godziny w Holmanowie, przerywane tylko małą zmianą gammy i tonu, gdy przychodziła Felicya. Wówczas z poetyczniejszej strony malowano to, co między sobą współka rozbierała z naiwnością zimnej rachuby...
Pomiędzy Holmanowem a Rakowcami panował teraz ruch nieustanny odwiedzin, posłańców, listów, i nie było dnia, żeby oba Czermińscy, lub jeden z nich przynajmniej, nie wpadli tu choć na godzinę.
Unikano dotąd z delikatnością wielką wszelkiej wzmianki o interesach, Czermińscy też nie mówili o nich. Przedłużało się to jednak do zbytku, a że książę chciał wyjeżdżać, postanowiono, aby marszałkowa zręcznie to zagaiła nie z Leosiem, ale z dobrym swym przyjacielem Maurycym...
Spodziewała się przy tej zręczności naprowadzić go, nie prosząc sama, na zaofiarowanie małej pożyczki, z dniem każdym stającej się niezbędniejszą. Szło tylko o to, ażeby się z nią proszono ze strony Czermińskich, aby się nawet z przyjęciem podrożyć... i nie skompromitować. Marszałkowa była do tego jedyna, i pochlebiała sobie niepłonnie, iż przyprowadzi zamiar do skutku... Moryś nietylko nie stygł, ale teraz swobodniejszym będąc — okazywał coraz więcej, trochę nawet za niecierpliwego... przywiązania...