Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/175

Ta strona została skorygowana.

— Po co się panowie macie dzielić?... szczególniej majątkami? Rządźcie wspólnie. Leoś do gospodarstwa niestworzony, pan weź wszystko w ręce i — nie puszczaj...
Trochę się zdziwił Maurycy... ale się uśmiechnąwszy dodał:
— Coś nakształt tego się gotuje...
— Ale bo tak być powinno — potwierdziła marszałkowa — wierzcie mi. Jabym życzyła... abyście się tak ułożyli... pan masz zdolności do prowadzenia wielkich interesów, Leoś ich nie ma... Dobry, serdeczny chłopak... ale sobie nie da rady...
Pochlebiło to widocznie Maurycemu.
— Ale tak! tak! dodała marszałkowa. Kochasz pan Leosia, spodziewam się, że i bratowa będzie panu miłą — wiesz, jaką ja mam dla niego przyjaźń serdeczną... Nie rozdzielajmy się, bądźmy razem.
Tu się zawahała nieco, jakby ją wypowiedzenie ostatka wiele kosztowało — i dodała ciszej:
— Pragnę tego właśnie z przyczyny, że ta wspólność pana do nas zbliży, przywiąże, i że drogiej twej przyjaźni dla mnie pozbawiona nie będę...
Powiem jeszcze otwarciej... Ludzie są złośliwi, moja przyjaźń dla niego, jakkolwiek czysta... i bez zarzutu, mogłaby ściągnąć niepoczciwe kommentarze... Wspólność interesów będzie ją usprawiedliwiała...
Podała mu rękę drżącą. Moryś był zachwycony! Porwał ją z gorączką młodzieńczą, i wydzierającą mu się wstydliwie, do ust przycisnął...
Marszałkowa obejrzała się trwożliwie, zawstydzona: jakby żałowała, że powiedziała za wiele. Komedya na chłodno, odegrana była ze znakomitym talentem i taką prawdą, że daleko starszego i doświadczeńszego byłaby mogła omamić, a Moryś życie poczynał.
— Pani jesteś aniołem dobroci! zawołał...