Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/181

Ta strona została skorygowana.

opponował, i dopiero niby złamany, przystawał, gustowi i usposobieniom pupilla oddając wielkie pochwały... Zwał go ciągle dystyngowanym, i pełnym wytwornego smaku. I z Leosiem więc wszystko się ułożyło bez najmniejszej trudności.
Leoś powracając z Holmanowa, biegł do pokoju chorej matki i spowiadał się potem przed nią ze wszystkiego... Czermińska, wciąż jeszcze chora, jakby na pół przytomna tylko, roztargniona, słuchała czasem, niekiedy jakby nie rozumiała — godziła się na wszystko zresztą, byle Leosiowi było z tem dobrze. A że Moryś teraz z nim trzymał, wszedł i on w łaski, zaczęła go kochać jak nigdy...
Maurycy, co dotąd macierzyńskiego prawie nie znał przywiązania, był niem przejęty, rozczulony, serce się w nim po długiem uśpieniu, budziło, otwierało dla uczuć, których długo był pozbawiony. Stawał się innym, nowym człowiekiem... nie mógł pojąć własnej przeszłości spędzonej na zgryźliwem przeciwieniu się bratu. Oprócz tego i miłość własna mile była połechtana zaufaniem w jego zdolności, jakie mu wszyscy okazywali. Matka powtarzała za Leosiem, że on będzie głową domu, żądała tego marszałkowa, Leoś o to go prosił... W ostatku tajemniczy ten węzeł, co go łączył z miłą panią, miał dlań urok nadzwyczajny.
Powierzchownie nawet zmienił się teraz Moryś; chciał mieć powierzchowność inną, ubierał się staranniej, i choć mu pewna cecha rubaszności jakiejś pozostała, było mu z nią do twarzy. Szczęście, choćby chwilowe i urojone, wypięknia człowieka, podnosi go, daje siłę... czyni go czasem lepszym nawet — choć nie zawsze!
W tym domu dawniej rozdartym głuchą walką — panował teraz pokój i cisza... Dom też zaczynał inną przybierać postać. Niepodobna go było pozostawić