Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

terował się do oficyny, i umiał sobie wyrobić rodzaj marszałkowstwa dworu ze stałym emolumentem pary tysięcy złotych...
Miał to do siebie, że w początkach niezmiernie będąc gładki, kłaniając się wszystkim, służąc ochotnie każdemu, zyskał sobie cały ten światek — i — uchodził za dobre boże stworzenie, które szkodliwem nikomu być nie mogło.
Było z nim wygodnie — a jemu z tem tak dobrze, iż sobie pewnie musiał przyrzec trzymać się klamki, za którą mu tak szczęśliwie pochwycić się udało...
Jeden Malborzyński nie był z niego kontent, gdyż Pierzchała, okazując mu należne uszanowanie, w pewnem oddaleniu się trzymał.
Miał może urazę do niego o to, że go nie popierał w pierwszej chwili, i do żadnej też wdzięczności się nie czuł obowiązany. Parę razy p. Aleksy próbował się od niego coś dowiedzieć, i zbyty został milczeniem... Dał mu jednak pokój, nie przywiązując wagi do niepozornego stworzenia — które mu ani było teraz potrzebne, ani mogło się stać groźnem.
Osamotnione dawniej Rakowce, od których sąsiedzi stronili, dziś zbyt wiele miały ponęt dla nich, by się z niemi w stosunki wejść nie starano. Wiedziano o ogromnej fortunie, jaką odziedziczyli Czermińscy, Leoś się żenił, na niego więc żadnej już rachuby nikt mieć nie mógł — pozostawał Maurycy... Jego stosunków serdecznych nikt się nie domyślał; wzdychały więc matki... i pragnęli go mieć ojcowie. Kapitały też rakowieckie, o których wiele mówiono, były niezmierną ponętą. Zdało się niejednemu, że młodzi Czermińscy dla zyskania sobie serc obywatelskich, chętnie pożyczać będą.
Ludzie co dawniej uciekali od nich, szukali wszelkich możliwych środków zbliżenia się, poprzy-