Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/186

Ta strona została skorygowana.

dzieci, a dla Malwinki, niewymagającej, zawsze miało zostać dosyć... Więc żyło się tu ochoczo, a choć były długi i dłużki, choć czasem wierzyciel dokuczył, ratowało się przyjaciółmi i dom zawsze był otwarty jak przedtem. Dni powszednie wyglądały tu na święta, a świąteczne na festyny. Zapusty, Nowy rok, Wielkanoc, dzień Ś-go Czesława, imieniny pani Jadwigi, nawet panny Malwiny obchodzono tak, że bywało po sto i półtorasta osób. Ale tu się nigdy nie zakłopotano o liczbę. Kredens był tak zaopatrzony, że we dwójnasób tyle można było przyjmować. Piwnica nie mogła się wypróżnić, bo ją ciągle podsycano, zwierzyny dostarczało polowanie, ryb rzeka sąsiednia i sadzawki. Śpiżarnie Wierzejek warte były oglądania, gdyż do olbrzymich dochodziły rozmiarów. Ale też tu zjadało się wszystko co Bóg dał, i przejadał powoli majątek, tak poczciwie, tak wesoło, tak jakoś pobożnie nawet, że nikt na to sarknąć nie śmiał.
Dom ten nazwać też było można nietylko gospodą, ale instytucyą publiczną. Tu się zjeżdżano godzić, układać, swatać — bratać i weselić... Podkomorzy Wierzeja przyjmował tak samo najmożniejszego pana, jak najuboższego szlachetkę i officyalistę. Nie było u niego drugiego stołu, ani szarego końca, bo on sam zwykle na nim siadał, a jejmość i honorationes na drugim. Wino też nieosobliwe, ale czyste podawano jedne dla wszystkich... równie obficie u góry jak u dołu...
Każdy tu wszedłszy czuł się swobodny i od progu weselszy.
Stary pan Czesław znał na okół w kilku powiatach co żyło, i to fundamentalnie, kto kogo rodził, ile było dzieci, kolligacye, stosunki, pokrewieństwa. Po latach piętnastu niewidzenia na pierwszy rzut