Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/187

Ta strona została skorygowana.

oka poznawał człowieka, przypominał jego curriculum vitae, i nigdy się nie omylił.
Nieprzyjaciela nie miał poczciwy podkomorzy... Ubolewano, że majątek traci i stracić musi, lecz szanowano go... i wszyscy serdecznie do tego marnotrawstwa wesołego pomagali. Sam pan Czesław godził i rozsądzał, pani Jadwiga równie gorliwie lubiła swatać... Skojarzyć małżeństwo było dla niej największem szezęściem. A że się małżonkowie kochali, więc jak ona pomagała mężowi do godzenia, tak on jej do swatów... Często i wesele sprawiali...
Słowem, był to dom wesela — w którym smutnemu człowiekowi wytrwać nie było podobna... Goście płynący przynosili tu z sobą codzień nowiny z okolicy, które tu się ogniskowały, obrabiały i przybierały formy, pod któremi krążyć miały dalej... Mieniał się tu ktoś codzień, choć byli i tacy, co po kilka tygodni wysiadywali. Podkomorzy każdego odjeżdżającego oprymował, zaklinał, błagał, prosił tak aby pozostał, iż często mu się oprzeć było niepodobieństwem. Porządek domowy sprzyjał tej natrętnej gościnności...
Z rana, ledwie się goście pobudzili, obnoszono im kawę i herbatę, z dodatkami potrzebnemi... Około dziesiątej, gdy gospodarz obszedł gości po stancyach, schodzili się wszyscy na pokoje, i tu dawano maluśką przekąskę, wódkę, likwory, wędliny, pierniki... Był to tylko wstęp do śniadania o trzech potrawach, oblanego winem i porterem... Następował obiad niebawem, poprzedzony wódką i przekąską... Po nim dawano kawę czarną i białą, pod wieczór owoce i herbatę, sutą wieczerzę na ostatku. Lecz że po niej siadano grać, a grywano do północy i później, podkurek więc należał koniecznie zgłodniałym. Ten już był leciuchny, kieliszek wina, zimne pieczyste, coś słodkiego...