Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/188

Ta strona została skorygowana.

W którejkolwiek więc dnia porze miał gość odjeżdżać — coś się zbliżało... na co go jeszcze wypadało prosić, aby pozostał... albo na obiad, lub na herbatę, na wieczerzę i t. p.
Jak tu ludzie wytrzymywali cały dzień jedząc i zakąsując lub zapijając, trudnoby wytłómaczyć, gdyby nie polowania... Męczyli się niemi i nabywali apetytu... Nie można zaprzeczyć, że na te wyprawy brano zawsze zapas wódki, wina, bigosu, pieczystego, bułek i t. p., lecz w lesie i na świeżem powietrzu człowiek, przy ruchu, spożywa i potrzebuje wiele.
W tym to gościnnym domu jednego dnia późnej jesieni, oprócz kilku szlachty okolicznej, niemal tu rezydującej, znajdował się wypadkiem doktor Bobowski, wezwany do chorego ekonoma, proboszcz ks. Kaniewicz... i nawet Pierzchała, który jadąc w pogoń za doktorem do słabej nieco pani Czermińskiej, zabłądził tu, a gdy go w dziedzińcu zobaczono, gwałtem go do jedzenia zabrano.... Zbierano się właśnie do obiadu... Pierzchała, mniej tu znany, może trochę żalu mający, że nie był dosyć ceniony, opierał się zaproszeniu. Sam p. Czesław wyszedł w ganek, i widząc go drożącego się... palnął argumentem nieprzełamanym:
— A nie bądźże d...m i chodź jeść kiedy cię z dobrego serca proszą...
Już tedy nie było sposobu dłużej mitrężyć, i delikwent wszedł do pokoju...
Dom w Wierzejkach, w którym co rok przejadano po kilkadziesiąt tysięcy, wewnątrz był urządzony tak skromnie, iż niemal się wydawał ubogim.
Sofy wygodne, ale okryte perkalikami, krzesła podobne, sprzęty stare i niepokaźne, parę lichych zwierciadeł, kilka stolików do gry... niewiele wazonów i kwiatów — oto było wszystko, co ubierało pokoje...