Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/190

Ta strona została skorygowana.

nimi gonili; mogłoby się wydać, że te ich tam skarby nas ciągną.
Doktor Bobowski ruszył się na to...
— Myślę, że oni zrobią kroki dla poznania sąsiedztwa — mówili o tem. Ale teraz matka jeszcze po tej katastrofie do zdrowia nie przyszła, dom niezupełnie urządzony...
— Pewnie, pewnie! dodał pojednawczo proboszcz: chłopcy niczego oba. Starszy paniczykowaty, ale ten stracony dla nas, bo nawet nie myśli na wsi mieszkać — a w młodszym szlachecka krew i temperament — dobry wcale człek... Za życia ojca był nieco inny; teraz się znacznie poprawił. Z bratem są bardzo dobrze...
Pierzchała, któremu tymczasem nalano wódki i podano wędliny, wypiwszy, potwierdzał wszystko... A lubo był wysłany po doktora do chorej, nie nalegał o wyjazd jego, dając się korrumpować nadzieją dobrego obiadu. Sławne bo były te obiady w Wierzejkach... w święto i dni powszednie jednakie prawie, kuchnia tłusta, półmiski sute, sosy korzenne, drób {{Korekta|wpaniały|wspaniały}, sztukamięsa przerastała — szczególniej zaś barszcze i kapuśniaki, bigosy i zrazy, jakim równych świat i nie znał... i nie zazna... Słynęły z nich Wierzejki... chlubił się gospodarz, pyszniła pani Jadwiga, a latem do nich przybywał chołodziec litewski niezrównany... Pamiętano jeszcze szlachcica, biednego Dębickiego, który tak się do chołodźcu przysiadł raz, że zjadłszy go trzy ogromne talerze, ledwie potem Bogu ducha nie oddał.
Ruszyli się tedy wszyscy viritim do stołu... a rozmowa szła z nimi. Ubolewali niektórzy nad tem, że sąsiedztwo żadnej korzyści nie miało z tego domu, i za żywota nieboszczyka i teraz z jego potomstwa.
— Waćpan dobrodziej — odezwał się podkomorzy do proboszcza, — jako ojciec ich duchowny, powi-