nienbyś im to przecie na sumienie kłaść, że coś są winni obywatelstwu i stronić od niego nie należy im... Vae soli! można to i w tym sensie tłómaczyć! Trzeba ze swoimi żyć... i od społeczeństwa się nie oddzielać — kto nie chce być wrzodem...
— Ja tak dalece ręczę za Czermińskiego młodszego, odparł proboszcz, iż gdy zechcecie, to go się tu obowiązuję przywieść.
— A, bardzo prosimy! zawołał podkomorzy.
— Bardzo prosimy i za słowo bierzemy ks. kanonika dobrodzieja — dodała pani Jadwiga...
— Uczyni to — rzekł proboszcz — nie odmówi mi...
W tem miejscu rozmowy siedzący w szarym końcu szlachcic Suchywilk, człek złośliwy, pochylił się do ucha gospodarzowi...
— Nikomu z tego nic nie przyjdzie, szepnął... choćby go po całej okolicy obwozili... już i ten stracony...
Mrugnął oczyma i ruszył ustami.
— Jakim sposobem? spytał gospodarz, który właśnie serwetę umocował pod brodą i zabierał się do barszczu...
— Si fabula vera! tego słyszę matuś sobie ekscypowała... rzekł Suchywilk.
— Jaka? jaka? co!
— A no — sama marszałkowa... kobieta jeszcze wcale niczego, warta grzechu... chłopak młody, niedoświadczony, a te atłasy to mają dla nich urok... Słyszę, łapki przed nią położył... Zgubiony człek... kogo stara baba pochwyci, temu na podzwonne dać.
— Ale pfe! co bo pleciesz od rzeczy! zawołał zgorszony podkomorzy: nie może to być... Fuj! plotka brzydka!
— Mówiłem si fabula vera! Tak ludzie gadają...
— Nie powtarzajże ty tego... horrendum! rzekł usta mu zamykając gospodarz.
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/191
Ta strona została skorygowana.