Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/193

Ta strona została skorygowana.

Zdumienie było wielkie, szczególniej z powodu świeżej rozmowy; zjawiał się jakby w obronie swojej.
Proboszcz się uśmiechał...
Wnet zrobiono miejsce i — wypadło tak, że nowego gościa posadzono przy pięknej pannie Malwinie...
Wybór nie mógł być szczęśliwszy, bo nikt lepiej nie umiałby był go zabawić od śmiałego dziewczęcia, które w prostocie ducha niczem się nigdy ustraszyć i zmieszać nie dało.
Ani więc imię, ani bogactwo pana Maurycego na obejście się jej wpłynąć nie mogły; śmiałemi oczyma zmierzyła go, uśmiechnęła mu się... i zagadnęła go o wypadek, któremu podkomorstwo winni byli tak miłą niespodziankę.
Młoda, figlarna twarzyczka panny Malwiny, miłe na panu Maurycym uczyniła wrażenie. Szczególniej po obliczu marszałkowej, w które się zwykł był wpatrywać, musiała go uderzyć świeżością swoją i wyrazem niewinnej prostoty.
Moryś żartobliwie zaczął opowiadać o kole i bryczce...
— Winniśmy temu kołu — odezwała się Malwina — że pana poznajemy... inaczej... tylko ze słuchu i wieści o mieszkańcach Rakowiec dowiedzieć się można.
— Przepraszam panią, byłbym w sąsiedztwie złożył wszystkim wizyty, rzekł Maurycy, lecz dotąd ledwieśmy po stracie, jakiej doznaliśmy, mogli się trochę rozpatrzyć i opamiętać...
Zaraz po sztucemięsa, gospodarz korzystając ze zręczności kazał podać kielich kolejny, wstał i wniósł zdrowie szanownego sąsiada i pomyślności całej rodziny...
Wypili wszyscy nie wyjmując Suchywilka — musiał pan Maurycy dziękować, a panna Malwina małym kieliszeczkiem trąciła się z sąsiadem i różowe usta dotknęła do złotego płynu.