— Życzę panu szczęścia! rzekła cicho...
Piła zdrowie i podkomorzyna...
Pierwszy raz w życiu Moryś znajdował się w takiej atmosferze i w podobnem towarzystwie. Uderzała go ta niezmierna serdeczność jakaś, ten ton braterstwa i życzliwości, który tu panował. Świata takiego nie znał ani przeczuwał... nie rozumiał go, lecz mimowolnie czuł się ku niemu sympatycznie pociągniony. Natura jego przypadała dobrze do tej rubaszności wesołej... Rozglądał się ciekawie, przysłuchywał i porównywał mimowoli ze sztywnym, zimnym salonem, w którym królowała marszałkowa.
Wkrótce, po małym przestanku nieco cichszym, który przybycie pana Maurycego wywołał o... rozmowa się ożywiła, śmiechy zaczęły odzywać, twarze poweselały... zdrowia pito podżartowując — on sam śmielej spojrzał po twarzach współbiesiadników, i teraz dopiero dopatrzył między nimi, zdziwiony, siedzącego Pierzchałę. Zaniepokoiło go to widocznie... co widząc totumfacki, musiał aż wstać, przecisnąć się po za siedzącymi i wytłómaczyć panu Maurycemu, że wprawdzie po doktora przybył, ale pani Czermińska nie jest tak bardzo cierpiąca. Posłużyła ta wiadomość Morysiowi do śpieszniejszego wyrwania się z tego towarzystwa... o ile to możebnem było, gdy się miało do czynienia z podkomorzym. Posiłkowały mu wybornie żona i panna Malwina, do zatrzymywania raz złapanych gości.
Maurycy, który w tak hałaśliwych i wesołych towarzystwach mało bywał, z razu zmieszany, z pomocą swej miłej sąsiadki, która się nim opiekowała, obył się z wrzawą i tonem szlacheckim rozmowy.
— Wie pani — odezwał się do Malwiny — tu u państwa dziwnie jest wesoło... człowiek się czuje upojony... Nigdy w życiu tak miłego nie spotkałem
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/194
Ta strona została skorygowana.