Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/195

Ta strona została skorygowana.

towarzystwa i w któremby tak wszystkim było swobodnie...
— U wuja mego nigdy nie bywa inaczej — odpowiedziała panna. Oboje oni najszczęśliwsi są, gdy drugich mogą rozruszać i rozweselić. Zdaje się to ich życia celem... Mamy gości codziennie... nawykliśmy do tego... i schodzą nam lata, dzięki Bogu... tak jak pan widzisz — dzień dzisiejszy.
— Tu ludzie przybywać powinni, rozśmiał się Maurycy: jak gdzieindziej jadą dla kuracyi, dla wyleczenie się z melancholii...
— Jeśliby ona kiedy miała i pana napastować — prosimy... odpowiedziała Malwina.
— Z tym warunkiem, że pani się podejmie roli lekarza! rzekł grzecznie Moryś.
— O! ja najmniej podobno mam do tego zdolności — mówiła panna. Najlepszym ordynatorem jest wujaszek...
Zarumieniła się zniżając głos, bo Moryś spojrzał jej w oczy zbyt bystro. Nie była bardzo lękliwa, ale ten wzrok zmieszał ją trochę. Aby to pokryć żywiej na nowo zaczęła rozmowę, a Moryś dał się w nią wciągnąć i łatwo. Żartowali i sprzeczali się trochę o błahe rzeczy, lecz tak dobrze czas siedzenia u stołu zużytkowali, iż wstali jakby starzy znajomi. Z wielu swych usposobień i gustów wyspowiadał się jej p. Maurycy i dowiedział o nich jej zdania. Prawił jej rzeczy pochlebne, rumieniła się trochę, draźniła, i wzajemnie byli z siebie radzi. Uderzyło to nawet wszystkich, że pan Maurycy tak niemal wyłącznie zajął się piękną kuzynką, nie przeszkadzano mu wcale, owszem rada była niezmiernie podkomorzyna, i po obiedzie, zaledwie przez grzeczność odprowadziwszy gościa, nastręczyła mu znowu sposobność przy kawie do przedłużenia rozmowy z Malwiną.