Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/205

Ta strona została skorygowana.

czerwony aksamit okrywał, aby rączka spocząć na nich mająca, nie poczuła chłodu kamienia. Srodkiem biegł wzorzysty dywan strzyżony, po którym szło się jak po ukwieconym trawniku. Z obu stron ustawione majolikowe wazony rozkwitłych krzewów, uroczo się malowały na ścianach, a na nich dwa u góry marmurowe posągi, występowały jak niegdyś w poświęconych Grecyi gajach... Był to chłopak i dziewczę, które witać się zdały gości i nieść im dary kwiatów i owoców...
Tuż dwa znowu kandelabry, podtrzymywały grupy, piękne jakby je wyrzeźbił Brodzki... Wspinały się na nich genjuszki, niby walcząc z sobą, kto do góry podniesiony świecznik uchwyci. Artysta związał nagich chłopaków, splątał im ciałka, rączki, nożęta tak misternie, tak wdzięcznie, iż kupka cała liniami ogólnemi zachwycała... Wśród nich wiła się latorośl winna z liśćmi i gronami, przerywając pozaokrąglane kształty, fantastycznemi wyrzynaniami swych zwojów...
Drzwi, które widać były u góry, służące do wnijścia głównego, same też były dziełem sztuki. Okrywała je rzeźba na drzewie misterna w splotach liści, wśród których znowu wracały chłopaki swawolące. Po nad gzemsem bogatym dwoje dzieci oplecione girlandami podtrzymywały herb, złożony z dwóch tarcz...
Promienie wiosennego nad zachodem już słońca, wciskały się przez główne wnijście do wspaniałego zajazdu, gdy — nie wjeżdżając do środka, zatrzymał się przed nim powóz i z niego wysiadł podżyły już, nie młody, lecz żwawy jeszcze mężczyzna.
Natychmiast szwajcar w bogato szytym stroju, z laską pozłocistą dał znak czekającemu w głębi lokajowi, który pobiegł w dziedziniec... Przybywający nie był jak do odwiedzin ubrany, strój miał na sobie powszedni i niewykwintny, lecz nacechowany ręką