biegłego zagranicznego krawca; nie zdawał się przybywać do ludzi, ale do domu, bo od progu zaczął najmniejsze jego oglądać szczegóły z widocznem zadowoleniem...
Szwajcar stał wyprostowany, z laską w ręku przyzwoicie odsadzoną, przybrawszy postać urzędową, zdawał się salutować przybyłego. Był to piękny mężczyzna, wybrany do tej funkcyi strażniczej, która wymaga prezencyi, twarzy nie rażącej i pewnego majestatu, czasem posuniętego aż do komizmu.
Przybyły zaledwie się miał czas rozpatrzyć u wjazdu, gdy od dziedzińca nadszedł witając grzecznie człowiek młody, ubrany ze smakiem i elegancyą.
— Przybywam — odezwał się pierwszy witając go ręki skinieniem — poprzedzając właścicieli, aby obejrzeć pańskie arcydzieło i podziękować mu za nie... Wstrzymywałem się umyślnie z rozpatrywaniem części niedokończonych pałacu, mając zupełną ufność w panu, któryś się podjął oddania nam tego cacka gotowem.. Bądźże pan łaskaw mnie prowadzić... Jak dotąd — prawdziwie jestem zachwycony...
— Niestety! ja mniej może jestem rad z własnego dzieła, niż się spodziewałem — odparł młody budowniczy... Pomiędzy pomysłem, rysunkiem, a wykonaniem, zwłaszcza gdy wiele jego części daleko zamawiać należy i sprowadzać — jest zawsze nieprzewidziana różnica...
Ton jakiś razi... kształt się niespodzianie uwydatnił, wyszło to co winno było znikać, znikło co powinno było wychodzić... Ludzkich to dzieł losy... Gdyby marzeniem i tchnieniem tworzyć można było — inaczejby wglądały dzieła człowieka... Gdyby jedna inteligencya i ręka mogła wykuć wszystko razem...
— A! a! przerwał przybyły — chodźmy... nie odbieraj mi pan złudzeń.
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/206
Ta strona została skorygowana.