nasycał się zdumieniem pana Teofila — i w końcu go zaprosił dla spoczynku — do siebie na górę.
Na twarzy siostrzeńca małowało się takie uczucie konfuzyi, zazdrości, upokorzenia, iż książę, który był w gruncie dobrym człowiekiem, i lubiąc pokój nadewszystko unikał kwasów wszelkich, podwoił czułości i uprzejmości dla Teofila, by go rozruszać i rozchmurzyć.
Trudno to było. Pan Teofil wyznawał, że piękniejszego domu prywatnego nie widział, lecz utrzymywał, że przepych jest niedorzeczny, że ciągnie za sobą warunki życia, wymagające niezmiernych wydatków, na które, choć największa fortuna szlachecka, nie może starczyć.
— Kochany Teofilu — odparł książę — masz zupełną słuszność, ale oni wcale nie szlachecką dysponują fortuną. Jest ich dwóch braci, drugi się prawdopodobnie nigdy nie ożeni, cały majątek chcąc poświęcić, aby zyskać rodzinie stanowisko... vous comprenez...
Ale, wiesz co, Felicya... dodał książę — oni dziś, jutro tu będą... Przyjadą naprzód w kółku familijnem, zamknięci przepędzić miodowe miesiące. Nikogo nie będą przyjmowali — jednak ty, jeżeli jesteś ciekawy, si le coeur vous en dit, jako mój siostrzeniec — możesz pierwszy z nimi zrobić znajomość... Gdybyś też chciał, mógłbyś pokierować pierwszemi krokami poczciwego Leosia, który — zobaczysz, jest chłopak... choć na królewskie pokoje. Dystyngowany, z taktem i miną pańską... no — bez obrazy, daleko arystokratyczniejsza niż twoja...
Książę tem się pomścił na siostrzeńcu. Była to jego słaba strona... Przystojny dosyć — wyglądał bardzo trywialny, pospolity, brakło mu dystynkcyi. Twarz miał bez wyrazu, postać bez wdzięku, ruchy ciężkie.
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/222
Ta strona została skorygowana.