Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

Marszałkowa niemal przerażona była pięknością majestatyczną wnijścia. Wschody, sień w świetle stanowiły może najbardziej malowniczą część całego domu. Stanęli tu, aby się im przypatrzyć.
Falicya z naiwnością dziewczęcia rzuciła się mężowi na szyję.
Maurycy z boku stał niemal osłupiały i przerażony. Widok ten robił na nim wrażenie czegoś strasznego... jakby był groźbą przyszłości. Wszystko to nadto mu się wydawało wspaniałem i pięknem... Dreszcz przebiegł mu po całem ciele...
Książę z tej chwili skorzystał, aby przedstawić siostrzeńca, który się pochmurno i niezgrabnie przypominał zimno go witającej marszałkowej i zmieszanej tym świadkiem Felicyi.
Z wolna poczęli iść ku górze. Książę wskazywał i tłómaczył każdą rzecz — wszystko to zdawało mu się jego dziełem... Wielka sala ze swym kominem, na którym umyślnie zapalono ogień, wywołała okrzyk podziwu... Felicya klaskała w ręce, i ciekawa jak dziecię, wyrwawszy się poważniejszemu towarzystwu, ciągnąc męża za sobą, poleciała przodem, niemal szalejąc z radości...
Dla niej to szczególnie pałac ten był marzeń ziszczeniem. Miała ona instynkt elegancyi, pragnienie blasku nienasycone, wychowanie rozwinęło w niej tę sztuczną istotę, dla której niezbędny jest zbytek...
Czytając we francuzkich powieściach opisy tego pół świata, co miliony obraca na fantazye wytworne — czuła zawsze bicie serca i mówiła sobie, że w takiej atmosferze żyćby chciała. Matka, która bałwochwalczo i z religijną czcią chodziła około utrzymania własnych i córki wdzięków, nauczyła ją zawczasu jak wiele do pielęgnowania i uwydatnienia ich potrzeba. Obie one chciały być temi bóztwami... przed któremi światby klękał, dla którychby szalał...