Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/228

Ta strona została skorygowana.

niewidzialnego guza w ścianie, otwarły się drzwi do gabinetu, który powszechny okrzyk z ust wyrwał. Był to niby namiot turecki, oświecony z góry oknem, a teraz lampą wielką — do koła którego biegły sofy nizkie, po wschodniemu poduszkami założone... W głębi wspaniały sprzęt zawierał wszystko co do palenia mogło posługiwać, cybuchy tureckie, nargile, cygara... lampę, fidybusy i t. p. Monti nietylko pamiętał o tem, ale umiał to tak artystycznie ustawić, iż trofea fajczarskie malowniczą stanowiły całość.
— Widzicie: będziemy tu jak u sułtana tureckiego, gdy każą czekać na posłuchanie...
Kochany hrabio Teofilu — dodał książę, zwracając się do niego, nie bez myśli — nie przeczę, że u ciebie też ładniutko dom urządzony, i że gustu masz wiele, a jednak się tu wiele możesz nauczyć.
— Bez wątpienia — odparł hrabia — nauczę się przedewszystkiem, a raczej oduczę wszelkiej pretensyi do niemożliwego współzawodnictwa... Z tem co tu widzimy, o lepsze się współubiegać niepodobna...
Zapalono cygara, książę Augustulus zdawał się odmłodzony, wygodnie rozparł się na sofie, nogi na nią wciągnął, i spoglądając ku górze, począł puszczać dymek z rozkoszą lubującego się w nim smakosza.
— Teraz, kochany panie Leonie — począł — pracowite musisz rozpocząć życie... A! tak jest... Miodowe miesiące mają swe prawa, ale trzeba myśleć o przyszłości... W takim domu zamkniętemu siedzieć byłoby zbrodnią, dziwactwem — nielogicznością. Ja i mój dobry Teofil, jesteśmy na wasze usługi — trzeba będzie wedle jakiegoś planu rozpocząć zaznajamianie się z ludźmi... Wprawdzie jest to wiosna, już się wielu rozjeżdża, wielu poucieka... jeszcze jednak kogoś złapiemy... Później, gdy miasto stanie się pustką, zechcecie gdzie pojechać... to od was