nów, pomocnika... widział w nim siebie jednem słowem.
Chociaż rodzina dzieliła się na dwa obozy — dla obcych wewnętrzne jej sprawy prawie były zakryte... Odgadywano coś, lecz oboje Czermińscy mieli na tyle taktu i wstrzemięźliwości, iż się nie wydawali z tem co ich dotykało i bolało.
Pan Bonawentura nie mówił nigdy prawie o niczem, sama pani nie miała zręczności wydać się z troskami i bolami swemi. Ciekawe oczy zwrócone na dwór w Rakowcach, nie widziały nic z dala, oprócz spokojnego życia nader skromnego mimo bogactw ogromnych, prócz dworu w ruinie, nieustannego krzątania się i pracy starego pana, zabiegliwości Morysia i lekkomyślności Leosia.
Leoś obiecujący być lepszym sąsiadem i wnijść w obywatelstwo, którego żywot i obyczaje mu smakowały, był już na oku wszystkich... Starano się go wciągnąć do domów, poprzyjaźnić z nim, zaskarbić go sobie... Matki przypatrując mu się z daleka wzdychały na intencyą córek, córki z ukosa i ostrożnie mierzyły go bojaźliwemi oczkami, bracia szukali z nim znajomości, ojcowie podawali mu szerokie dłonie, zapraszając do domów, powołując na polowania i układając dlań zabawy.
— Jak ono jest to jest, mówiono, czy ten Czermiński z ekonomów, czy z wychrztów, ale łotr milionów się dorobił, i syn będzie całą gębą panem!
Przymioty osobiste pana Leona bezwątpienia wpływały wiele na wziętość, jaką miał u ludzi, lecz ojcowska szkatułka przyczyniała zię także do uczynienia go wszędzie gościem pożądanym... Otaczała go złota aureola, która zawsze na świecie otwiera drogi i serca — cóż dopiero w tych czasach praktycznych, pozytywnych, rozumnych, nieznających nic nad to co się zmierzyć i zważyć daje!... Rachowano
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/23
Ta strona została skorygowana.