ich używała. W jej piersi chłodno było — pusto... nic jej nie poruszało... próżność jak dzwonek została na dnie i poruszona brzęczała grobowo... Nawet ta miłość Morysia, młoda, gorąca, mogąca współczucie obudzić — wcale jej nie uszczęśliwiała...
Było to dla niej narzędzie...
Pani Falimirska stała na tych rozstajach niewieściego wieku, gdy zwykle jakąś sobie one muszą znaleźć zabawkę, aby zastąpiła przeżyte i przeżute... Dla jednych jest to godzina pobożności, dla innych ambicyi, czasem nawet walki z losem u zielonego stolika... lub intrygi. Marszałkowa nie uczyniła była wyboru... lecz męczyła się czczością — najmniejsza okoliczność mogła ją popchnąć na nową drogę.
Przy wieczerzy usiadł przy niej hrabia Teofil, który ją kuzynką nazywał. Nie lubili się dawniej wzajemnie... ona miała do niego żal, że się choć nie próbował w niej kochać. Nie podobał się jej wcale, ale ten hołd jej piękności należał od niego przecie... Mszcząc się po swojemu, przez cały wieczór malowała mu szczęście swoje, córki, a w ostatku rozpłynęła się w pochwałach dla Maurycego, dając do zrozumienia, iż i on dla niej ma nadzwyczajną sympatyę. Popierała to dając mu znaki różne u stołu i posyłając uśmiechy.
Hrabia Teofil winszował — potakiwał, dziwował się — milczał. Im posępniejszą przybierał fizyognomię, tem marszałkowa i książę większą okazywali wesołość.
Wszystko to przechodziło niepostrzeżone, bo Felicya i Leoś szeptali z sobą po cichu o przyszłości...
Miłość ślicznej Felicyi — dziwna była — dziecięca, potrzebująca zabawek... Szeptali jak jutro na spacer wyjadą — powóz, konie, służba wszystko to zajmowało młodą panią, a najwięcej jak na siebie
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/232
Ta strona została skorygowana.