Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/236

Ta strona została skorygowana.

Tamtejsze kobiety nie mają ani tego uroku, ani tej umiejętności zdobywania serc... Tu... my go z trudnością upilnować będziemy mogli.
— Cóż więc począć? co począć? odezwała się niespokojna marszałkowa, spoglądając w zwierciadło.
— Ha! jeżeli jesteś siebie pewna — dodał książę — trzymaj go na pasku tutaj, ale... na pasku... Niech się przyzwyczai, niech mu tu będzie dobrze, pieścić go należy... ale o to nie będzie trudno.
Książe spojrzawszy nagle na zegarek, chciał już odchodzić gdy jakby sobie coś przypomniał, przystąpił znowu do zadumanej marszałkowej.
— Ale — rzekł — czy Leon nie widzi tego, że brat... hm? rozumiesz mnie?
— Leon wie, że jesteśmy w przyjaźni, że sympatyzujemy... Ja w oczach Leosia gram niemal macierzyńską rolę... Nie może supponować nic więcej...
— Hm! kto to wie! mruknął książę.
— Z pewnością... potwierdziła pani.
— Tem lepiej, dodał Augustulus...
Tak się rozstali, nic pewnego nie postanowiwszy...
Po wspólnem śniadaniu, Felicya poszła niezmiernie zajęta nowesuknie przymierzać... żyła niemi! Leon usunął się do swojego pokoju. Maurycego, rozmawiając z nim, pociągnęła z sobą marszałkowa do swojego appartamentu...
— Na samą tę myśl, że masz pan odjechać, mówiła tęskno do niego, serce mi się niewymownie ściska. Będę okrutnie osamotniona. Leoś zajęty Felicyą, ona nim, książę światem i ludźmi i sobą więcej niż nami, a ja...
Morysiowi to pochlebiło — oczy mu zajaśniały.
— Ja mam tylko... pana... was — dokończyła marszałkowa, ledwie dosłyszanym głosem. I westchnienie się z piersi wyrwało.