Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/237

Ta strona została skorygowana.

— Nie jedź bo pan... po co? po co? Gospodarstwo pójdzie bez niego... Interesa.. doprawdy śmiałoby można powierzyć Malborzyńskiemu, czasem na nie spoglądając. Malborzyński uczciwy, zdolny, zręczny człowiek... Pan mógłby zostać z nami.
— Ale dla samej matki muszę jechać — odezwał się Moryś.
— No — dobrze, pojechać, zobaczyć się... zabawić kilka dni — i wracać, koniecznie powracać do nas. Ja tego żądam, ja proszę, jabym gotowa rozkazać, gdybym miała jakie prawo do tego...
Uśmiechnęła się wdzięcznie; ręka, o której niby zapomniała, została w dłoniach Morysia, który ją ściskał namiętnie i nie puszczał. Nie broniono mu jej... Oczy szukały odpowiedzi; nagliły o nią.
Odpowiedź ta jeszcze nie nadchodziła: marszałkowa więc zabrała głos znowu...
— Mój projekt jest najlepszy — zostań pan... Wieczory często spędzać będziemy mogli prawie sam na sam... Leoś i Felicya... ani spojrzą na nas, mając tyle do czynienia — książę lubi się bawić... Zobaczysz pan, będzie nam z sobą dobrze... Dla czego nie korzystać z tych chwil?...
Mówiła tonem przenikającym, z tęsknotą, rzewnie, i Moryś uległ obietnicom tego głosu...
— Będę posłuszny — zawołał — rób pani ze mną co chcesz...
— Otóż takim pana... was... ciebie nareszcie, odparła żywo... lubię i kocham. Tak jest — kocham... Od dziś dnia mówmy sobie — ty....
Maurycy rzucił się zapalczywie, uszczęśliwiony; zawstydzona pani z lekka go odepchnęła...
— Proszę cię... proszę... pamiętaj coś mi przyrzekł!
Moryś się cofnął nieco, rękę mu zostawiono, marszałkowa mówiła dalej: