pana Leona, w najgorszym razie, na parę milionów, a to jedynie czyniło go najpowabniejszym z młodzieńców.
I wszystkie budowane na nim nadzieje rodzicielskie i panieńskie, choć tak wcześnie około ziszczenia ich zaczynano się krzątać — niestety! — zagrożone były mocno, bo Leoś już szalenie się kochał...
Matka i jej powiernica wiedziały o tem; ojciec co najmniej, mógł się czegoś domyślać. Moryś jeden z pierwszych wyszpiegował kochanego braciszka, ludzie dworscy już o tem między sobą szeptali, a w sąsiedztwie nie przypuszczano nic jeszcze, i cieszono się tem, że piękny chłopak towarzyski był i łatwy do zabierania znajomości... mógł więc paść ofiarą zręcznie zastawionych sieci.
Jakby na przekorę i zawstydzenie rakowieckiego dworu, którego niezgrabna strzecha słomiana kryła owe miliony w pocie czoła uciułane przez Czermińskiego, — o niewielkie pół milki od niego stały pałace i rezydencya pani marszałkowej Falimirskiej.
Świeciła ona po książęcemu z daleka. Jak się to bardzo często u nas przytrafia, dwór rakowiecki i zabudowania Holmanowa, umieszczone były niemal na skraju dóbr tego nazwiska, tak, że mimo obszerności obu majątków, blizko z sobą sąsiadowały. O ile Czermiński ukrywał się z tem co miał i unikał popisywania z rzeczywistą swą zamożnością, o tyle w Holmanowie, jeszcze za czasów nieboszczyka marszałka, i w skutek nawyknienia po jego zgonie, starano się rezydencyą uczynić wspaniałą, bijącą w oczy, jak najbardziej pańską a magnacką.