Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/243

Ta strona została skorygowana.

Chodził długo po pokojach, walcząc między skąpstwem i obawą, a ochotą wielką pokazania, że i on miał gust i pieniądze...
Rachował swe zasoby: — Gdybym przypuśćmy, sto tysięcy rubli włożył w kawalerski mały domek i uczynił go pieścidełkiem? nie zrujnowałbym się przez to...
Myśl ta ćwiekiem mu się w głowę wbiła... Przypominając pałacyk, nie mógł nie pomyśleć o Felicyi, uroczo ładnej. Twarzyczka jej zrobiła na nim wrażenie, które rosło z każdą chwilą... Gorączkowo począł sobie wyliczać wszystkie piękne panie warszawskie... które... które... nie były nazbyt okrutnemi. Zdało mu się, że mógłby być Don Żuanem...
Jak do tego doszedł — sam nie wiedział — a męczył się tem... Gryzła go zazdrość ze wszystkich stron napastując. Leoś był ładny chłopak, lecz i on siebie znajdował niebrzydkim, a z krótkiej rozmowy przekonał się, że co do wykształcenia i głowy, Leoś z nim walczyć nie mógł...
Nie wychodząc z domu, gryzł się tak aż do przybycia Augustula. Wuj zastał go w gabinecie bezczynnym, z cygarem w ustach, chmurnym... Przywitanie było zimne...
— Jakże się ty masz? odezwał się wuj — boję się czyśmy cię nadto nie zmęczyli tamtego wieczoru, chwaląc się szczęściem naszem. Przychodziło mi na myśl nawet, że przed starym kawalerem jak ty, było okrucieństwem popisywać się tak z obrazem domowego szczęścia...
Krzywo się uśmiechał hr. Teofil.
— W istocie, rzekł — pani młoda jest tak cudownie piękna... że pozazdrościć można mężowi...
Umyślnie to rzucił, wiedząc, że książę powtórzy, i że — to się przydać może... choć później.
— Ba — a pałacyk? spytał wuj.