Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/244

Ta strona została skorygowana.

— No... pałacyk — odparł Teofil — zapewne śliczny — ale... podlega krytyce jak wszystko na świecie.
— Ah! par exemple! porwał się książę... wyzywam ją.
— Jest po prostu nadto piękny — odezwał się Teofil.
La mariée est trop belle! dorzucił wuj.
— Tak — zbyt przeładowany, przeciążony ozdobami, nazbyt wypieszczony. W końcu — mówił Teofil — nic nie robi effektu, bo jedno drugie głuszy i przyćmiewa. Oślepionym się wychodzi i zmęczonym. Pretensyi dużo — za nadto.
Książę ramionami ruszając powiódł szydersko oczyma do koła... Zrozumiał to Teofil.
— Wiem co wujaszek chcesz powiedzieć, podchwycił — uśmiechasz się z mojej kletki, ale to przecie nie dom... tylko schronienie — pied â terre. Gdybym dom stawił, umiałbym go też uczynić smakownym...
— Więc spróbuj! rozśmiał się wyzywająco wuj.
— Nie wiem, być może! odpowiedział obojętnie Teofil. Toby mnie może zabawiło — a nudzę się...
— Czemuż się nie żenisz?...
— A, wolę się jeszcze nudzić, niż męczyć — rzekł Teofil.
— Sądzisz więc...? pytał książę.
— Sądzę, że wuj zna moją teoryę, bo ja od wujaszka nauczyłem się budowania teoryi na każdy wypadek.
— Twej teoryi nie przypominam sobie.
— Jest bardzo prosta i zaczerpnięta z doświadczenia. Na sto małżeństw, dziewięćdziesiąt dziewięć — ma trzy miesiące szczęśliwe... Następują małe nieporozumienka, znużenie, i kilkadziesiąt lat pokuty za dziewięćdziesiąt dni problematycznego szczęścia...