Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/249

Ta strona została skorygowana.

zrzucił — i wesoło rozpoczął gawędkę... Nie lubił on pieniędzy wydawać na podobne obiadki, ale gdy raz widział potrzebę — umiał przyjmować po pańsku...
— W tym waszym paradnym pałacu — odezwał się — musi być kolosalnie nudno... Szczęściem pan nie jesteś obowiązany dosiadywać tam tak wiernie... a ja mu pomogę poznać się z Warszawą...
Moryś nieco był zmieszany: przychodziły mu na myśl wczorajsze przestrogi. Hrabia ciągnął dalej:
— Książę, marszałkowa... wszyscy się dostrajają do przepychu i elegancyi waszego domu, i jak marmury waszych kominków sztywnieją.
Marszałkowej poznać nie mogę... Jest to dla mnie z wielu względów istota niepojęta. Najprzód dziwnie bo umiała zachować świeżość i piękność. Wiesz pan ile ma lat?
Moryś się zarumienił mimowoli.
— Ja panu powiem, bo ją znam od wieków, wiem w którym roku za mąż szła... Dałbyś jej lat trzydzieści kilka — nie prawdaż...?
Otóż ma, akuratnie czterdzieści i trzy...
Dawniej była miła, zalotna, wcale nie sroga... Książę wujaszek cośby o tem mógł powiedzieć...
Maurycemu zrobiło się dziwnie, oczy spuścił, bladł.
— Ale — cóż znowu? bąknął...
— Ja należę do familii — możesz mi wierzyć, że wszystko znam z blizka... Cóż to znowu tak strasznego! Nie ma się czego wstydzić... to są rzeczy naturalne i w porządku... Co dziwniejsza, że dziś taka się zrobiła drażliwa na najmniejsze słowo — pour rire.
Ruszył ramionami... Podawano właśnie zupę, hrabia zajął się gospodarstwem, Maurycemu ciągle w uszach brzmiało: „Lat czterdzieści i trzy“ — i — „Książęby o tem coś mógł powiedzieć“... Dwa noże