Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/251

Ta strona została skorygowana.

wszechnego — że się niczego nie lęka. Cóż mogło zresztą być za niebezpieczeństwo w chwilowem odwiedzeniu jakiejś Pepi?
— Pepi robi czarną kawę jak nikt... mówił hrabia... a chasse-café mam tam zawsze i cygara w szafeczce... Likwor zamykam, boby mi z przyjaciółkami wypiła. Nie mogę nawet ręczyć czy mi szafki nie otwierają.
Rozprawiając wesoło, przyszli na Bielańską ulicę. W oknie pierwszego piętra jednego z ładniejszych domów widać było na poduszce wsparte, dwie jakby dla kontrastu z sobą zestawione śliczne twarzyczki, całe oblane, obwieszone włosami. Blondynka złocista była jedna z niebieskiemi oczyma; druga z brwiami silnie zarysowanemi, typ wschodni, brunetka kruczo czarnemi lokami okryta. Trzymały się ręce sobie ułożywszy na ramionach jakby umyślnie dla utworzenia obrazka, wiedząc doskonałe, że im tak ładnie będzie, i że idący ulicą, będą się im przypatrywali i uśmiechali...
Blondynka miała wyraz figlarny razem i melancholiczny — choć się to trudno godzi z sobą; widać w niej było żyjącą głową i fantazyą istotkę kapryśną. Odrobineczkę miała zadarty nosek, a usta maluśkie wiśniowe, wydęte niby pogardliwie, niby żartobliwie, niby gniewnie...
Bawiła się kwiatkami, które trzymała w ręku, brała w usta, i pogryzłszy rzucała na ulicę... jakby mówiła mężczyznom: Podobny los i was czeka...
Brunetka siedziała zamyślona, poważna, niemal surowa... oczy swe czarne, wielkie, błyszczące wlepiając jakoś dziwnie w przedmioty... Nie było w nich wiele myśli — ale coś poplątanego jak zagadka... Rzekłbyś, że nie umiała patrzeć i cudze pożyczyła źrenice. Twarz zresztą, ręce, popiersie miała pięknego rysunku, przypominającego Transteweranki... Blon-