Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/253

Ta strona została skorygowana.

stała w saloniku... dosyć nieporządnie utrzymywanym i gałgankami zarzucony.
Pepi czując się w obowiązku zawiązać rozmowę z gościem, szepnęła cicho:
— Graf jest niedelikatny, że — jak Boga kocham... aż fe... I tak sobie pozwala... słowo honoru... co nie noże być...
Usta, które to mówiły, śliczne były; oczka co na Morysia patrzały, śmiały się jak dwie niezapominajki; panienka była zgrabna i miluchna — ale głos, ale mowa — ale ruchy — przypominały Maurycemu straszliwie macierzyńską garderobę.
— Jak się ma śliczna Fanny! mówił wchodzący hrabia do oczekujęcej na przybycie towarzyszki Pepi. Prezentuję pani mojego przyjaciela, od niedawna w Warszawie i pozbawionego tu wszelkich znajomości. Byłby do wzięcia, ale jest surowych obyczajów... Proszę się nie zbliżać.
Fanny parsknęła śmiechem, niewiele przyjemniejszym od głosu Pepi.
— Co pan zawsze nie wygaduje! rzekła ramionami białemi ruszając.
Hrabia bez ceremonii siadł na kanapie, miejsce przy sobie wskazując towarzyszowi.
— Pepi, moja kochana, śliczna — rzekł: chcę ci zrobić reputacyę. Obiecałem panu Maurycemu, że nam dasz takiej kawy, jakiej w życiu nie pił...
Duma pięknej Pepi obruszyła się na to wezwanie przy obcym.
— Co to ja — kucharka czy kawiarka? czy tam jakaś młodsza... żebym całemu światu kawę robiła?... A to mi proszę!
Zdawała się oburzoną okrutnie; hrabia z zimną krwią to przyjął.
— Jeszcze czego nie stało! wołała Pepi rzucając się i chodząc po pokoju...